13 Listopad 2014
Polscy eksporterzy przez ciężkie kryzysowe lata ciągnęli polską gospodarkę. Wykazali wiele elastyczności i determinacji. Teraz, w związku z kryzysem na Wschodzie i odwlekającym się ożywieniem w Unii, stają przed nowymi wyzwaniami. By się rozwijać, muszą wychodzić poza dotychczasowe rynki zbytu i szukać nowych.
Ekonomiści przewidują zmniejszenie się wkładu eksportu w PKB - nie ze względu na szczególne kłopoty firm produkujących za granicę, ale z uwagi na rosnącą rolę importu, związaną z coraz szybszym wzrostem gospodarczym. Na pozór ambicje wicepremiera wydają się zbyt rozbujałe, by nie powiedzieć: wyborcze. A jednak...
Pogoda dla eksporterów znacznie się pogorszyła. Wolniejsze wychodzenie Unii z kryzysu sprawia, że popyt w krajach zachodniej Europy nie rośnie tak szybko, jak oczekiwali ekonomiści i eksporterzy. Ponadto Europejski Bank Centralny - w obawie przed deflacją - obniżył stopy procentowe do minimum (stopa depozytowa spadła poniżej zera). Może to spowodować osłabienie euro względem złotego i doprowadzić do sytuacji, kiedy polskie towary będą mniej konkurencyjne.
Dodatkowo kryzys geopolityczny na Wschodzie spowodował załamanie eksportu w niektórych branżach do Rosji i na Ukrainę. Rząd szacuje, że w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy roku eksport do Rosji obniżył się o 7,7 proc. A te dane nie obejmują praktycznie skutków wprowadzonych w tamtym okresie sankcji UE i kontrsankcji Rosji... Rozwój wypadków na Ukrainie w połowie 2014 r. nie napawał optymizmem. Wicepremier Piechociński szacował, że do końca roku należy się liczyć z 20-procentowym spadkiem eksportu do Rosji i 40-procentowym na Ukrainę. Czyżby czarne chmury nad eksportem?
Biznes nie wierzy łzom
Jest jednak i druga, jaśniejsza strona zagadnienia. Problemy na Zachodzie i na Wschodzie nie zaczęły się dziś czy wczoraj. UE - a tam plasujemy ponad 3/4 naszego eksportu - tkwi w stagnacji od wielu miesięcy; ostatnia spektakularna obniżka stóp procentowych EBC była tylko kolejną z długiego cyklu obniżek. Mimo tego (i mniejszego popytu) polski eksport wciąż okazywał się konkurencyjny.
Zawierucha na Wschodzie zaczęła się na początku 2014 roku. W następnych miesiącach wiele polskich firm poniosło w związku z tym zamieszaniem dotkliwe straty. Ale gdyby ktoś zagłębił się w statystyki, mógłby per saldo tych zagrożeń i problemów nie zauważyć.
Według GUS, w I półroczu 2014 roku polski eksport wyniósł ponad 334,704 mld zł, a import ponad 335,464 mld zł. W porównaniu z 2013 r. eksport zwiększył się o 6,5 proc., a import o 5,6 proc. Przyzwoity wynik.
Eksporterzy muszą szukać nowych rynków zbytu - po to, by zasypać doraźne dziury, ale i na trwale zdywersyfikować biznesowe ryzyko. W tym kontekście dzisiejszy problem może przynieść korzyści w dłuższej perspektywie.
Gdzie szukać szans na nowe intratne interesy? Praktycznie wszędzie: zależy to od branży, firmy, asortymentu. Trudno jednak, by takie stwierdzenie stało się przedmiotem państwowej strategii. Na razie rząd stawia strategicznie na dwa kierunki - Afrykę i Chiny - olbrzymie rynki, na których mogą nie tylko pojawić się polskie towary, ale i inwestować nasze firmy.
Jeżeli mówimy dziś o reorientacji kierunków polskiego eksportu, to pamiętajmy, że ten proces na długo przed strategiami rządowymi zapoczątkowali sami przedsiębiorcy. Gdy kryzys uderzył w Unię, polskie firmy zaczęły szukać zbytu na swe towary na innych rynkach - m.in. właśnie w Afryce i w Chinach. Rząd postanowił wesprzeć te starania (chwała mu za intencje). I tak powstały rządowe programy Go China i Go Africa.
Programy i realia
W przypadku Chin efekty trudno uznać za imponujące. Przedstawiciele polskiego rządu coraz częściej przebąkują, że osiągnięcia polskiego biznesu w Państwie Środka są odległe od oczekiwanych.
- Chiny ewidentnie zmniejszyły wzrost gospodarczy, budują rynek wewnętrzny i utrudniają przedsiębiorcom zagranicznym działanie na swoim rynku - twierdzi wiceminister gospodarki Ilona Antoniszyn-Klik, powołując się na sygnały od przedsiębiorców.
A jednak z Chin nie warto rezygnować. Obecne przemiany chińskiej gospodarki, które dziś sprawiają kłopoty polskim (i nie tylko) przedsiębiorcom, mogą stać się olbrzymią szansą.
Podczas ostatniego Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach liczna delegacja chińska (przedstawiciele administracji i biznesu) głosiła tezę, że Chiny nie chcą być już tylko fabryką świata, lecz i konsumentem o globalnym znaczeniu. A to oznacza skokowe zwiększenie chińskich zakupów za granicą - olbrzymią szansę dla eksporterów z różnych krajów. Dlaczego nie z Polski?
- W najbliższych 10 latach Chiny będą kupować wielkie ilości produktów rolnych w innych krajach. Można zadać pytanie: czy jesteście na to gotowi? - pytał Xiangyang Tang, prezes Xinhua Topsky Consulting.
- Przerzuciliśmy się na model skoncentrowany wokół konsumenta; zgodnie z naszym planem 2015-17 będziemy importować dobra wartości 8,3 bln dol. Z Polski można sprzedawać do Chin więcej wołowiny, zmieniają się bowiem obyczaje konsumenckie - mówił Yiwei Wang z Renmin University of China.
- Struktura chińskiego importu będzie się powoli zmieniała z dominacji surowców i energii do większego udziału produktów rolnych - potwierdzał szef Xinhua Topsky Consulting. Jego zdaniem, w niedalekiej przyszłości wymiana handlowa produktów rolnych między Polską i wschodnią Europą a Chinami będzie się nasilać.
Rząd śladem firm
Można powiedzieć, że - podobnie jak parę lat wcześniej - biznes dostrzegł i zaczął wykorzystywać szanse, jeszcze zanim problemem zajęła się administracja rządowa. W 2013 r. wymiana handlowa między Polską a Chinami wyniosła ok. 21 mld dol. Eksport wzrósł o ok. 20 proc.
W roku 2014 możemy liczyć na podobny wzrost - w I półroczu obroty handlowe sięgnęły 8 mld dol. i były o 16 proc. większe niż w tym samym I okresie roku 2013, polski eksport urósł zaś rok do roku o 37 proc.
Rząd Chin chce, by wymiana handlowa z krajami naszego regionu podwoiła się w ciągu najbliższych pięciu lat i należy traktować te deklaracje poważnie.
- Chiny są wciąż w znacznym stopniu gospodarką centralnie planowaną. O ile w przypadku innych rządów takie deklaracje, dotyczące przyszłych wskaźników ekonomicznych, możemy traktować jak mniej lub bardziej trafną prognozę, o tyle w przypadku Państwa Środka należy je oceniać jako cel do realizacji.
Kto ma szanse skorzystać z tego planowanego boomu? Przede wszystkim firmy związane z przemysłem wydobywczym (tu akurat dzięki Kopeksowi - poz. 44. w zestawieniu - pozycja Polski na chińskim rynku jest dość stabilna), nowymi technologiami, chemią, przemysłem lotniczym.
- Nie tylko firmy technologiczne mają szanse na zainteresowanie Chińczyków. W tym kraju rośnie klasa średnia, a w związku z tym zapotrzebowanie na dobra luksusowe. Polska np. jako największy producent jachtów w Europie ma szanse na tym rynku. To również ogromny rynek dla producentów żywności. Szczególnie, że nasze produkty już są cenione za wysoką jakość, a Chińczycy zaczynają się obawiać swoich własnych w związku z aferami związanymi ze skażoną żywnością - twierdzi Sławomir Majman, prezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych.
To nie jedyne szanse dla eksportu. Wciąż obiecującym kierunkiem pozostają kraje Afryki, gdzie Polska notuje 30-procentowy wzrost eksportu w skali roku, choć jak przyznaje wicepremier Piechociński, start był z bardzo niskiego poziomu (wymiana handlowa z tym kontynentem w 2012 r. wynosiła tylko 2,7 mld euro).
Potencjał jest więc olbrzymi, a o tym, że można go wykorzystać, świadczy podany wyżej przykład Polski i Chin - w 2002 r. obroty handlowe były dziesięciokrotnie mniejsze niż obecnie.
Nie tylko Chiny
Co możemy sprzedawać w Afryce? Maszyny i urządzenia (przykład: etiopski kontrakt Ursusa - poz. 241. w zestawieniu), także te potrzebne przy inwestycjach infrastrukturalnych, i produkty spożywcze. Często wzrost wymiany handlowej wiąże się z inwestycjami. Grupa Azoty (poz. 10. w zestawieniu), która przejęła złoża fosforytów w Senegalu, zrobiła to, biorąc pod uwagę afrykański rynek zbytu na swoje nawozy.
To dopiero początek drogi. - Nie oczekujmy, że po roku zmienimy radykalnie poziom polsko-afrykańskich kontaktów gospodarczych i podbijemy biznesowo ten kontynent. Działania, jakie podejmujemy w Afryce, a także w Chinach, przyniosą efekty z czasem. W mojej ocenie potrzebne jest pięć lat systematycznej regularnej pracy, abyśmy mogli zaobserwować naprawdę znaczące efekty - mówi Ilona Antoniszyn-Klik.
Warto też pamiętać o możliwym, znacznie szerszym niż dotychczas, otwarciu amerykańskiego rynku dla polskich firm, za sprawą negocjowanego właśnie traktatu o transatlantyckim wolnym handlu. Wciąż niewykorzystany jest potencjał handlu z krajami Zatoki Perskiej. Wiele możemy też zrobić w intensyfikacji kontaktów z krajami byłego ZSRR.
Kuszące są również rynki południowoamerykańskie - np. Chile, gdzie KGHM (poz. 5. w zestawieniu) dzięki swojej megainwestycji przetarł już szlak. Perspektywiczne branże, w których polskie firmy mogą pokusić się o inwestycje w tym kraju, to m.in. infrastruktura, przemysł chemiczny, przemysł spożywczy.
- Dziś praktycznie cały rynek inwestycji infrastrukturalnych należy do firm hiszpańskich, ale nie widzę powodu, dla którego polskie firmy nie miałyby stanąć do rywalizacji - mówił Alfredo Garcia Castelblanco, ambasador Chile w Polsce. Jego zdaniem, polskie firmy będą mile widziane również w sektorze elektroenergetycznym. - Dziś mamy najdroższy prąd w regionie, dlatego chcemy modernizować tę branżę i opierać ją na własnych zasobach - stwierdził chilijski dyplomata.
Możliwości zatem są. Optymistycznym akcentem jest fakt, że możemy w tej ekspansji liczyć na coraz silniejsze i coraz bardziej profesjonalne wsparcie ze strony rządu (potwierdzają to sami biznesmeni, służąc konkretami). Można narzekać, że nie mamy jeszcze wystarczających finansowych instrumentów, że polska dyplomacja dopiero się uczy wsparcia dla biznesu; jednak współpraca biznesu i administracji zaczyna przynosić wymierne efekty.
Miarą kolejnych sukcesów będą... kolejne programy typu Go China czy Go Africa. Bo to biznes wyznacza trendy i przeciera szlaki. Chodzi o to, by rząd to zauważał i wyciągał wnioski.
AUTOR: ADAM SOFUŁ
Źródło: WNP.PL | 14-10-2014 13:15 | AKTUALIZACJA: 14-10-2014 13:14